Patelnia
Poranek w pokoju jest rześki, okienko nade mną było uchylone przez całą noc. Bazując na prognozach pogody, dopasowuję swój ubiór bardziej pod warunki zimowe niż wiosenne. W schroniskach z obsługą, takich jak Finsehytta, nie ma ogólnodostępnej kuchni, zabronione jest też przyrządzanie posiłków w ich pobliżu.
Po przekąszeniu zatem czegoś na szybko w ramach śniadania pakuję dobytek i ruszam w drogę. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, powietrze niemal się nie rusza. Po minięciu dworca i zasypanego po dach muzeum kolejnictwa zaczynam się wdrapywać na pobliskie zbocze. Mam już na stopach rakiety, które ułatwiają marsz ale najpierw muszę się przyzwyczaić do niego innego sposobu poruszania się w nich. Stopy trzeba stawiać szerszej lub na zewnątrz i uważać przy pokonywaniu pochyłości wzdłuż, bowiem wówczas zęby znajdujące się na spodzie rakiet nie zabezpieczają przed zsuwaniem się. Słońce grzeje mocno i niebawem zaparowują mi okulary przeciwsłoneczne. Ostatnie metry pokonuję już bez rakiet, poszukując idealnego miejsca na zdjęcia. Patrząc w kierunku południowo-zachodnim mam widok na stację w Finse, a patrząc w kierunku wschodnim – na fragment toru w kierunku Haugastoel. Tu i ówdzie spod śniegu wystają już placki ziemi. Pokrywa śnieżna ma kilka centymetrów grubości. Po około kwadransie nadjeżdża pociąg z Bergen. Zalicza on krótki postój w Finse, które to jest najwyżej położoną stacją kolejową na całej trasie między Bergen i Oslo a zarazem najwyżej położoną stacją w całej Norwegii. Skład rusza i zostaje obfotografowany przeze mnie dwukrotnie: najpierw na wysokości dworca, a następnie po przejechaniu przez tunel pode mną, około 2-3 kilometrów dalej.
Z udanymi fotami na karcie pamięci ruszam na południowy wschód. Mam zamiar przejść kawałek letniego szlaku, który prowadzi do Rembesdalseter. Idąc latem w przeciwnym kierunku, widziałem z niego bardzo ciekawy krajobraz, w sam raz na pociąg do Bergen. Najkrótsza droga prowadzi przez środek zamarzniętego jeziora Finsevatnet i taką też trasę obieram. Nie za bardzo mam zresztą inne wyjście, bo wariant letni jest dłuższy i prawdopodobnie w wielu miejscach obecnie wciąż jeszcze z oznaczeniami przysypanymi śniegiem. Kierunek wyznaczają mi ślady na śniegu oraz drewniane tyczki, zatknięte co około 100 metrów. Są one tak naprawdę pniami młodych drzew, najczęściej brzóz. Słońce coraz mocniej grzeje i mimo poruszania się małym plecakiem i po płaskim terenie, dosyć szybko się męczę. Po czterech kilometrach docieram do rozwidlenia szlaków. Ten, który mnie interesuje, skręca w lewo i zaczyna się piąć pod górę. Spod śniegu wystaje tutaj charakterystyczny punkt, to złożony na zimę most nad rzeką. Deski tworzące pomost są złożone przy jednym z przyczółków, a po potoku nie ma śladu. Wszystko jest równiutko przykryte śniegiem. Idąc dalej szlakiem co kilka minut oglądam się za siebie, aby wiedzieć czy wszedłem już wystarczająco wysoko. Po kilkunastu minutach zatrzymuję się i na pobliskim kawałku gołej ziemi zostawiam swój bagaż oraz rakiety. Skały wystające spod śniegu są tak nagrzane, że można się na nich wylegiwać bez ryzyka „złapania wilka”. Do najbliższego pociągu zostało około pół godziny, mogę zatem pozwolić sobie na chwilę leniuchowania. Od rana jedyną rzeczą, która zmieniła się w pogodzie, to temperatura.
Pociąg z Oslo zjawia się punktualnie i mam upragnione zdjęcia z tego miejsca. Ponieważ plan na dziś jest dosyć luźny, to zostaję tutaj do kolejnego pociągu, który będzie zmierzał w przeciwnym kierunku. Nastąpi to jednak dopiero za dwie godziny. W ruch zatem idzie kuchenka gazowa. Woda z butelki zostaje pomieszana z okolicznym śniegiem i po kilkunastu minutach daje kubek herbaty oraz danie obiadowe. Obserwuję niebo oczekując na pociąg. W końcu pojawiają się pierwsze chmury, które nadciągają od strony północnej. Poobiednia sjesta na skałach przy odczuwalnej temperaturze chyba w okolicy 15 stopni to ogromny relaks. Kończę pobyt w tym miejscu przed godziną 15. Pociąg nadjechał, zdjęcia zrobione, czas wracać do schroniska, bo mam dziś jeszcze kilkanaście kilometrów do pokonania.
Marsz w rakietach znów męczy, jest mi po prostu za gorąco. Ubrałem się zdecydowanie za ciepło i po prostu gotuję się w bieliźnie termoaktywnej. Wchodzę więc do schroniska, aby zostawić tam część odzieży. Równowartość kilkunastu złotych za półlitrową butelkę Coca-Coli mnie nie odstrasza, pragnienie jest silniejsze. Chwila odpoczynku i mogę ruszać.
Kieruję się na południowy wschód, szlakiem w kierunku schroniska Kraekkja. Planowałem w sierpniu wykonać zdjęcie z widokiem na dolinę, której dnem dociera linia kolejowa z Oslo. Wówczas po prostu zabrakło czasu. Do Finse doszliśmy bowiem po 19, niespełna godzinę przed przyjazdem ostatniego pociągu. Teraz mam zdecydowanie więcej czasu do dyspozycji a dodatkowo wszędzie zalegający śnieg ułatwia marsz. Idę w rozpiętej kurtce. Szlak jest mocno uczęszczany przez narciarzy. Jeden z nich, którego mijam po około 30 minutach, jest… goły od pasa w górę. Najwyraźniej nieco inaczej pojmuje temperatury. Co i rusz ze śniegu wystają już piramidki ułożone z kamieni, z charakterystycznym czerwonym „T”. Kilkanaście minut później schodzę ze szlaku i kieruję się wciąż na wschód, ale nieco bardziej na północ. Niebawem w odległości kilkunastu metrów ode mnie dostrzegam ptaka na wystających spod śniegu skałach. To śnieguła, w zimowym upierzeniu dosyć dobrze się maskuje. Tuż obok, na szczycie głazu siedzi pardwa górska. Ten gatunek miałem okazję widzieć w tej okolicy latem, wówczas samica z całą gromadką maluchów spacerowała po drodze szutrowej w okolicy Hallingskeid. Obydwa ptaki udaje się sfotografować i mogę iść dalej. Rakiety ułatwiają teraz marsz, teren raz opada, raz się wnosi. Po trzech kwadransach jestem u celu, pozostaje mi jedynie znaleźć miejsce, gdzie będę mógł spokojnie poczekać na pociąg. Teren opada tutaj w kierunku dna doliny, schodzę nieco niżej.
W miarę jak dzień ma się powoli ku końcowi to temperatura zaczyna opadać. W bezruchu chłód jest bardziej odczuwalny, zatem korzystając z godziny, jaką mam do dyspozycji, rozstawiam kuchenkę i robię sobie coś ciepłego do zjedzenia oraz herbatę. Wraz ze zbliżaniem się słońca do horyzontu wydłużają się cienie przez nie rzucane. W pewnym momencie jeden z nich zaczyna zachodzić na miejsce, w którym stoję i od tego momentu robi się już rzeczywiście chłodno. Czuć też lekki wiaterek. Aby uniknąć przemarznięcia, rozgrzewam się podskokami, tupaniem i wymachiwaniem ramionami. Cienie na dnie doliny robią się również coraz dłuższe i zaczynają się niebezpiecznie zbliżać do linii kolejowej. Zmusza mnie to do lekkiej zmiany kadru i zaczyna nieco przerażać, bo opóźnienie pociągu o kilkanaście minut może zniweczyć cały wysiłek włożony w dotarcie tutaj. Na szczęście skład zjawia się punktualnie. Srebrną lokomotywę wraz z czerwonymi wagonami pięknie widać z oddali. Dosyć mocno już przemarznięty robię serię zdjęć gdy pociąg jest przed łukiem i potem drugą, gdy mija Vokterboligen. To domek do wynajęcia (hytta), a tuż obok niej znajduje się drugi budynek, w którym mieściła się kiedyś kafejka. To przy niej zatrzymaliśmy się na piknik podczas pierwszego wypadu w te okolice w 2016 roku. Pakuję aparat do torby i czym prędzej ruszam w drogę powrotną.
Czuję, że dłonie przemarzły mi wyjątkowo mocno, zaczynam tracić czucie w niektórych palcach. Taki stan nie wróży nic dobrego, zatem narzucam sobie wysokie tempo w drodze do Finse, tym bardziej że początkowy odcinek drogi to w większości zejście po spadku. Forsowny marsz powoli rozgrzewa organizm. Gdy jestem już niemal na tej samej wysokości co linia kolejowa, gdzieś zza pleców dobiega do mnie hałas. Po chwili pojawia się jego źródło, to pociąg kontenerowy do Bergen. Udaje mi się go sfotografować z profilu w ciepłym świetle zachodzącego słońca. Niebawem wracam na szlak z Kraekkja. Mam przed sobą przepiękne krajobrazy, śnieg przybrał teraz złotą barwę a długie cienie dodają im jeszcze magii. Na wschodzie wyłania się księżyc w pełni, którego wielka tarcza dopełnia kadr z jednym z domków. Po kilkunastu minutach jestem u celu, oddaję koledze rakiety i już bez nich kroczę do schroniska. Znów się nieco zapadam przy każdym kroku, a stopy muszą powrócić do normalnego trybu chodzenia. Przepocona odzież trafia do suszarni a ja po bardzo udanym dniu zamawiam małe piwo w barze, które pochodzi z mieszczącego się tutaj mikrobrowaru. Niewiele później udaję się na zasłużony odpoczynek. W pokoju zrobiło się pusto, weekend dobiegł końca i teraz niemal wszystkie łóżka są puste.
Dodaj komentarz