Podróże, fotografia, kolej

Norweska majówka: część 4

Gdzie ta wiosna?

Atmosfera w schronisku przed południem przypomina trochę tę z filmu „Nienawistna ósemka”. Jest dużo ludzi, na zewnątrz śnieg pada niemal poziomo, przez nieszczelne drzwi gwiżdże wiatr, ale na szczęście krew raczej nie będzie się tutaj lała.

W związku z taką a nie inną pogodą rozważam co zrobić. Niespecjalnie mam ochotę na wędrówkę na dystansie 16 km w takich warunkach. Alternatywą jest popołudniowy pociąg do Myrdal, ale to z kolei byłoby pójściem na łatwiznę. O 10 fotografuję na dworcu kolejny skład, tym razem jadący w kierunku Oslo. Pogoda się stopniowo poprawia i w końcu podejmę decyzję o wymarszu. Czas najwyższy, bo jest już prawie południe. Ponieważ do Myrdal droga to niemal jednostajny spadek, to jestem przekonany że im bliżej celu, tym będzie łatwiej z powodu mniejszej ilości śniegu.

Wiatr i wciąż padający śnieg nie są wielkim utrudnieniem, bowiem poruszam się zgodnie z ruchem powietrza. Ślad po skuterze na drodze do Tuftene nie jest już tak dobrze widoczny jak jeszcze kilkanaście godzin wcześniej, ale nie utrudnia mi to marszu w większym stopniu. Trudniej jest już kawałek dalej, w miejscu gdzie znajduje się mostek przez który przebiega szlak do Tuftene. Zaczyna się wędrówka w świeżym śniegu, w którym co jakiś czas zapadam się niespodziewanie po kolana. Staram się iść tak, jak wydaje mi się że przebiega Rallarvegen. Czasem jednak trudno to dokładnie określić, albo po prostu łatwiej pójść bokiem. Na skutek marszu w mokrym śniegu dosyć szybko przemakają mi buty. Miejscami szlak rowerowy Rallarvegen, którym się poruszam, niknie w osuwiskach śniegu i wówczas pozostaje mi jedynie jego ostrożne trawersowanie. Poniżej mnie znajduje się jezioro Klevavatnet. Poślizgnięcie się na śniegu i zjazd na dół z pewnością zakończyłby się kąpielą w nim, co wybitnie nie jest mi teraz potrzebne.

Wędrując w kolejnym z miejsc jak mi się zdaje skrajem drogi, w pewnej chwili zapadam się niemal po pas. To skutek trafienia na jamę w miejscu, gdzie droga kończy się małą skarpą. Z pomocą kijków trekkingowych udaje mi się wydostać z dziury i mogę kontynuować marsz. Przestaję już liczyć ile razy zapadam się po kolana i chyba wręcz zaczynam się do tego przyzwyczajać. Śnieg nadal sypie i ogranicza widoczność tak mocno, że skład nadjeżdżający od strony Myrdal jest ledwie widoczny z odległości kilkudziesięciu metrów. Trawersowanie zboczy pochłania dużo czasu, chwilami muszę się zastanawiać nad każdym kolejnym krokiem i dodatkowo wkopywać stopy w śnieg. W tych warunkach ani narty, ani rakiety chyba niewiele by pomogły.

Niżej wcale nie znaczy łatwiej

Na skraju jeziora, tuż obok miejsca gdzie droga przechodzi na drugą stronę linii kolejowej, zatrzymuję się na pierwszy postój od wyruszenia z Hallingskeid. Wylewam wodę z butów, wykręcam skarpetki, zjadam baton i po chwili odpoczynku ruszam dalej. Zaczynam się zastanawiać czy może jednak nie wycofać się i do Myrdal nie dojść już torem kolejowym. Wędrówka tunelami, z których najdłuższy ma blisko 2 kilometry, to jednak nie jest coś, na co mam ochotę. Teren zresztą powinien teraz zacząć się dosyć szybko obniżać i liczę na więcej fragmentów odkrytego terenu, niż było to do tej pory. Rzeczywistość jednak brutalnie weryfikuje mój optymizm i staję przed koniecznością trawersowania kolejnych osuwisk, podczas którego znów zapadam się w śniegu po pas. Stopy mam całe przemoczone, wręcz czuję jak mi chlupie woda w butach. Zaczynają się pojawiać krótkie fragmenty drogi pozbawione śniegu, ale jest ich niewiele i są poprzedzielane kolejnym śnieżnymi zboczami. Z jednego z nich ostrożnie schodzę, ale ostatnie około 10 metrów pokonuję zjeżdżając na tyłku, bowiem będę miał możliwość bezpiecznego zatrzymania się na drodze.

W końcu udaje mi się dojść do Vatnahalsen. To pierwsza stacja kolejowa za Myrdal w kierunku Flaam, stąd już blisko do celu. Ruszam zatem i po kilku minutach, gdy mam po prawej stronie widok na dolinę, zaczynam się zastanawiać czy niebawem nie powinien jechać jeden z pociągów Flaamsbana. Nie dane mi jest jednak zajrzeć do rozkładu jazdy, bowiem chwilę później nadjeżdża skład do Myrdal. Udane zdjęcie poprawia mi humor. Fotografię w tym miejscu planowałem zrobić podczas poprzedniej wizyty w tej okolicy w 2017 roku, ale wówczas na przeszkodzie stanęły warunki pogodowe. Efekt teraz nie jest idealny, ale szaro-brązowe tło w sumie tworzy ciekawy nastrój. Pokonanie ostatnich dwóch kilometrów zajmuje mi niemal godzinę. Wreszcie wyczerpany wschodzę po schodach na teren stacji kolejowej w Myrdal. Pokonanie 16 kilometrów zajęło mi około 8 godzin, w zasadzie bez żadnego dłuższego postoju po drodze. Latem taki wynik byłby uznany za wyjątkowo słaby, teraz liczy się sam fakt dotarcia do mety. Ogółem tylko około 10% dystansu było wolne od śniegu.

Powrót

Gdy siadam na ławce i zaczynam wylewać wodę z butów oraz wykręcać skarpetki to nieliczni turyści patrzą na mnie jak na kosmitę. Pytają skąd się tu wziąłem, na co oznajmiam im z pełną szczerością, że przyszedłem piechotą z Hallingskeid. Mokre mam również spodnie oraz bieliznę. Zaczynam się zastanawiać, czy w takim stanie w ogóle mnie jutro wpuszczą do samolotu. Kilkanaście minut jakie mam do przyjazdu pociągu wystarcza na zgrubne ogarnięcie się. Skład z Oslo zawiezie mnie do Voss. Stamtąd udam się nocnym pociągiem do Oslo. Wyjechanie mu naprzeciw w założeniu ma dać dodatkowe pół godziny do niezbyt długiego snu. Poza tym lepiej czekać na dworcu w Voss, niż tutaj gdzie nie ma nawet szansy na coś ciepłego do picia. Herbatę nabywam w pociągu, a pani z wagonu restauracyjnego na mój widok wpada w lekkie przerażenie. Jakby bowiem nie spojrzeć, jestem nieco spalony słońcem i chyba teraz nawet to bardziej widać, niż dobę wcześniej. Opuszcza na moment swoje miejsce pracy i po chwili wraca z jakimś kremem, który daje mi abym się posmarował w zaczerwienionych miejscach.

W Voss mam trzy godziny do nocnego pociągu. Na pobliskiej stacji benzynowej nabywam kanapkę i coś do picia. Mając tyle czasu do dyspozycji, rozkładam się z ubraniami w poczekalni, by choć odrobinę je podsuszyć. Wieczór umilam sobie dłuższą rozmową telefoniczną z przyjaciółką, która tego dnia ma urodziny. Około północy wychodzę na peron i niebawem zjawia się mój pociąg do Oslo. Ze względu na cenę nie zdecydowałem się na wagon sypialny. Koleje norweskie dbają jednak o pasażerów, którzy wybrali podróż w zwykłych wagonach. Oświetlenie zostaje przygaszone, nie ma też zapowiedzi kolejnych stacji, a każdemu przysługuje zestaw do spania składający się z koca, nadmuchiwanej poduszki, zatyczek do uszu oraz zasłonki na oczy. Przez te 6 godzin drogi nie jestem jednak w stanie usnąć. Mimo że mam do dyspozycji miejsce naprzeciwko i i przyjmuję pozycję półleżącą, to ciężko mi jest się wygodnie ułożyć do snu, a wpółpasażer z przeciwnego siedzenia co chwila szturcha mnie nieświadomie we śnie.

Epilog

Do stolicy przyjeżdżam punktualnie. Ledwie żywy ruszam na poranne zakupy. Potrzebuję czegoś na śniadanie, kilka rzeczy z Norwegii wróci też ze mną do Polski: pyszny dżem malinowy, czekolady, sery oraz dobre tureckie mydło. Ten ostatni produkt w sklepie kolonialnym jest dużo tańszy niż w Polsce. Po spakowaniu zakupów jadę pociągiem na lotnisko. Mimo wcześniejszych obaw, przechodzę bez problemu przez kontrolę bezpieczeństwa. Przedpołudniowy lot liniami Norwegian mija szybko. W Gdańsku wita mnie prawdziwie wiosenna pogoda, która jest miłą odmianą od tej sprzed niecałej doby. Świeci słońce, jest przyjemnie ciepło, tak jak powinno być na majówce. Kolejna wizyta w Norwegii za mną, tym razem w zupełnie innych okolicznościach.

Please follow and like us:
fb-share-icon

1 Comment

  1. Seweryn

    Adamie! Z przyjemnością wróciłem do tematu norweskiej majówki! Czytając niektóre fragmenty doskonałe wiedziałem, co czujesz. Przywołałeś wspomnienia z mojej podróży! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

© 2024 Kolej na foto

Theme by Anders NorenUp ↑