Od czasu pierwszej wizyty w Les Angles na przedmieściach Avinionu chodziła mi po głowie myśl, aby wrócić tam po jeszcze jedno zdjęcie. Znajdująca się tam łącznica pozwalająca na przejazd z Marsylii w kierunku Montpellier była wówczas wykorzystywana jedynie przez dwa pociągi dziennie.

Poranny kurs z Marsylii do Barcelony wraz z wieczornym w przeciwnym kierunku to było wszystko, czego można było się spodziewać w tym miejscu. W trakcie planowania wyprawy urlopowej w 2016 roku postanowiłem dodać do niej wypad z Bazylei właśnie do Les Angles, w założeniu tylko po to jedno zdjęcie. W rozkładzie jazdy 2015/2016 pociąg z Marsylii wyjeżdżał po 8 rano, co dawało całkiem komfortowe warunki do sfotografowania go na wspomnianej łącznicy. Z Bazylei podjeżdżam pociągiem regionalnym do Miluzy, a w dalszą drogę udam się już TGV. Bilet promocyjny za całe 26 Euro pozwoli mi przejechać ponad 600 km (z przesiadką w Belfort Montbeliard) w pierwszej klasie, z prędkością dochodzącą do 320 km/h. Do hotelu F1, znajdującego się tuż przy dworcu Avignon TGV, docieram około północy. Warunki w nim nie są jakieś wybitne, ale tak naprawdę chodzi o umycie się i niespełna 6 godzin snu. Rano podjeżdżam wahadłowym pociągiem do zlokalizowanego w centrum dworca Avignon Ville. Z autobusu linii nr 4 oglądam wschód słońca, jadąc przez most nad zamglonym Rodanem. „Czwórka” jak zawsze wlecze się koszmarnie, krążąc po osiedlach domków jednorodzinnych. Z przystanku końcowego przy centrum handlowym w Les Angles obieram kierunek na widoczne w oddali wzgórze z masztem telekomunikacyjnym na jego szczycie. Początkowo idę drogą, którą wracaliśmy z Marcinem przed dwoma laty, jednakże w pewnym momencie po przejściu na drugą stronę torów skręcam w jedną ze ścieżek prowadzących między drzewami i krzakami. To jest swoisty fenomen tego miejsca – choć nie ma tutaj żadnych zabudowań, to przejścia pośród roślinności wskazują, że jednak te okolice są odwiedzane przez ludzi. W końcu docieram do południowo-wschodniego końca trójkąta i zaczynam się rozglądać skąd byłby optymalny widok. Mam jeszcze około pół godziny. Ostatecznie postanawiam zaatakować pobliskie wzniesienie, szczelnie porośnięte krzakami. Cel zostaje osiągnięty na klika minut przed odjazdem pociagu ze stacji Avignon TGV. Kadr jest zadowalający, aczkolwiek barierka na wiadukcie będzie częściowo zasłaniać skład. Trudno, styk koła z szyną nie musi być widoczny, by zdjęcie było dobre. Z dworca, przy którym nocowałem, rusza TGV numer 9731 relacji Marseille St Charles – Barcelona Sants, jedyny taki w ciągu doby. Gdy wjeżdża na wiadukt, zaczynam co chwilę „strzelanie” seriami po 3-4 zdjęcia, by choćby na co którejś klatce czoło nie było zasłonięte przez słup trakcyjny. Długa ogniskowa niestety mocno je zagęściła. Po jednej z kolejnych serii naciskam spust migawki, aparat robi jedno foto i… stop. Co jest?! Chwila zastanowienia i przerażenie, bo po prostu bufor w aparacie się zapełnił, a elektronika nie nadąża ze zrzucaniem danych na kartę. Na tyle na ile jestem w stanie się wstrzelić, fotografuję pojedynczymi klatkami, pełen obaw, że główny i jedyny cel wizyty we Francji może zostać niezrealizowany. Skład serii RENFE 100 znika mi z oczu, a ja po zakończeniu zapisu danych na kartę biorę się za przeglądanie tego, co udało się na niej zarejestrować. Uff, wygląda iż szczęście po raz kolejny mi dopisało i teraz mogę się zająć śniadaniem, by po nim pozbierać rosnący tu obficie rozmaryn i porobić jeszcze trochę zdjęć TGV w tej okolicy. Choć to już początek września, to temperatura szybko rośnie. Zbieram się w drogę powrotną przed 11, bo robi się coraz goręcej. Około południa termometry w centrum pokazują już około 30 stopni. Wahadłowy pociąg zabiera mnie w powrotną podróż na dworzec kolei dużych prędkości. Po szybkiej przesiadce do TGV mam przed sobą niecałe 5 godzin jazdy do Miluzy – tym razem bez przesiadki. Wypad tak naprawdę po jedno zdjęcie dobiega końca.

Please follow and like us:
fb-share-icon