Mając już za sobą trzy wakacyjne wizyty w Szwajcarii, zaplanowałem aby wybrać się do tego kraju również zimą. Chciałem zobaczyć Alpy zasypane śniegiem oraz odwiedzić znane mi już miejsca, by doświadczyć ich tym razem w zimowej szacie.
Prolog
Pod koniec 2013 roku powstał wstępny plan wycieczki, ale na swoją realizację musiał poczekać jeszcze rok. Podczas przygotowań do wyjazdu na urlop w 2014 roku postanowiłem upiec trzy pieczenie na jednym ogniu. Z wyliczeń bowiem wychodziło jasno, że zakup rocznej karty uprawniającej do 50% zniżki na środki transportu publicznego w Szwajcarii będzie dla mnie opłacalny, jeśli skorzystam z niej przynajmniej trzykrotnie w ciągu dwunastu miesięcy. Zakładałem użycie jej właśnie w 2014 roku, podczas wyjazdu zimowego kilka miesięcy później oraz latem 2015 roku. Kartę zakupiłem zgodnie z planem na początku września 2014 roku, choć z niemałymi przygodami. Po pierwsze, okazało się że od ręki wydawana jest jedynie tymczasowa karta, z której można korzystać tylko przez dwa tygodnie. Po drugie, do wystawienia docelowej plastykowej karty potrzebne jest zdjęcie. Oczywiście nie miałem go ze sobą, zatem musiałem je wykonać w fotobudce na dworcu. Po trzecie, docelowa karta miała zostać wysłana pocztą na mój domowy adres. Dotarła ona po około dwóch miesiącach, przy okazji odwiedzając… Portugalię. Jako nazwa kraju pojawiło się nie wiedzieć dlaczego właśnie „Portugal”, które następnie ktoś ręcznie przekreślił długopisem na okienku foliowym w kopercie i napisał obok „Poland”.
Pierwotnie plan ułożyłem opierając się na doświadczeniach z poprzednich wizyt. Uwzględniłem też naturalnie czas na zdjęcia kolejowe. Zaproponowałem współudział Darkowi, koledze z kursu niemieckiego, oraz również pasjonatowi kolei. Koncepcja uległa później pewnym modyfikacjom, by jak najefektywniej wykorzystać bilet Interrail, oraz by dopasować się do możliwości Darka, który był w Szwajcarii kilka lat temu, lecz obecnie nie posiadał karty zniżkowej. Termin wyjazdu został dopasowany do wydarzenia, które ma miejsce dwukrotnie każdej zimy na linii kolejowej Bernina, która łączy Sankt Moritz z Tirano. To pokazowe odśnieżanie torów z wykorzystaniem pługu z napędem parowym. Ta maszyna wciąż jest sprawna, pomimo że ma około 100 lat. Zdecydowaliśmy się z Darkiem na późniejszy termin w połowie lutego, jako niekolidujący nam z kursem niemieckiego. Również pogoda przemawiała za nim, bowiem z obserwacji jakie prowadziłem rok wcześniej wynikało, że o ile pod koniec stycznia ze śniegiem na nizinach może być różnie, to w lutym jest on znacznie pewniejszy. Listopad i grudzień upłynęły nam na doprecyzowaniu planu i przygotowaniach do wyjazdu. Wówczas pojawiła się idea, aby wydłużyć wyjazd o jeden dzień i dzięki temu mieć możliwość porobienia zdjęć na linii Goldenpass, na odcinku pomiędzy Zweisimmen i Gstaad.
W styczniu 2015 roku niczym grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że szwajcarski bank centralny uwalnia kurs franka wobec euro. Równocześnie oczywiście wystrzelił kurs franka wobec złotówki z 3,6 zł na 4,5 zł. Blady strach padł na posiadaczy kredytów w tej walucie, a nam zrzedły miny, bo koszty wyjazdu poszły mocno w górę. Nie mogłem się jednak wycofać, bo decyzja zapadła w momencie zakupu rocznej karty zniżkowej. Zacząłem się godzić z myślą, że na miejscu trzeba będzie zacisnąć zęby i oszczędzać. Ku naszemu pocieszeniu do dnia wyjazdu waluta szwajcarska nieco potaniała.
W drogę!
Nadszedł dzień 10. lutego. Pobudka, dopakowywanie ostatnich rzeczy, szybkie śniadanie i ruszam piechotą na dworzec, przede mną dwukilometrowy spacer. Znajomy zestaw czynności, aczkolwiek o tej porze roku nie jechałem jeszcze w tym kierunku na żadną dalszą wyprawę niż do Berlina. Wsiadam do pociągu, w którym czeka już na mnie Darek. Ma wielki plecak, wypełniony w dużej mierze przez prowiant. Swoje zapasy żywnościowe uzupełniam w Szczecinie, gdzie mamy około godziny na przesiadkę. Na dworcu udaje nam się dogadać z inną pasażerką i do Berlina będziemy podróżować wspólnie na bilecie grupowym, co obniży nam koszt przejazdu o połowę. Co ciekawe, polski konduktor zjawia się tuż po ruszeniu ze stacji początkowej. Sytuacja jest o tyle dziwna, że do tej pory zawsze bilety były sprawdzane przez niemiecką załogę, na ogół już po przekroczeniu granicy. Oprócz nas na doczepkę do biletu grupowego jedzie również starsza pani, z którą nawiązujemy rozmowę. Mieszka ona w Berlinie od kilkudziesięciu lat i dzieli się z nami swoimi refleksjami na temat tego jak żyje się w tym mieście i jakim przemianom ulegało ono przez ten czas.
Naszym pierwszym celem na dworcu głównym w stolicy Niemiec jest centrum obsługi klienta. Musimy tam nabyć bilety na dalszą podróż, każdy z nas robi to przy innym stanowisku. Przypominam kasjerce o obowiązującej obecnie promocji, dzięki czemu płacę za bilet Interrail 15% mniej niż normalnie. Darek ma najwyraźniej jakieś problemy z zakupem, bo obsługująca go kasjerka zasięga języka u swojej koleżanki, która właśnie kończy realizować moją transakcję. Jak się okazuje, mój towarzysz o mało co nie otrzymałby dwu osobnych biletów na Niemcy i Szwajcarię, zamiast jednego biletu na całą Europę. Szybka wymiana informacji między paniami kończy sprawę i możemy ruszać na zwiedzanie.
Pierwszym naszym celem jest druga (po Miniatur Wunderland w Hamburgu) co do wielkości makieta kolejowa w Niemczech. Znajduje się ona w centrum handlowym Alexxa, przy przystanku S-Bahn Alexanderplatz. Już od wejścia zostaję mocno zaskoczony ilością osób w środku. Nie ma ich bowiem więcej niż 30. Jest co prawda dzień powszedni i środek zimy, ale w porównaniu do hamburskiej makiety to jest po prostu pusto. Spędzamy blisko dwie godziny na podziwianiu tego modelarskiego dzieła. Niektóre z części Berlina zostały odwzorowane bardzo wiernie. Jest oczywiście wieża telewizyjna, są także czerwony ratusz i niemiecki parlament wraz z pobliską bramą brandenburską oraz park Tiergarten wraz ze znajdującą się nieopodal kolumną zwycięstwa. Zwiedzający mogą też bez w zasadzie żadnych ograniczeń przyglądać się jak powstają kolejne segmenty makiety. Po torach jeżdżą różnorodne pociągi, od składów z parowozami po nowoczesne ICE. Moje szczególne zainteresowanie wzbudza pociąg towarowy z wagonem w którym znajduje się ładunek ponadgabarytowy, tzw. skrajnia.
Po blisko dwóch godzinach opuszczamy makietę i kierujemy się do miejsca, gdzie serwowane są prawdopodobnie najlepsze hamburgery w całym Berlinie. To budka, która wcześniej pełniła funkcję szaletu, a obecnie mimo niepozornego wyglądu i braku jakiegokolwiek szyldu jest oblegana przez tłumy chcące skosztować przepysznej bułki z wołowiną. Oczywiście aktualnie kolejka chętnych jest dużo mniejsza niż latem, ale i tak musimy odczekać kilkanaście minut. Przestrzeń przed barem na okres zimowy została obudowana, dzięki czemu nie dokucza nam chłód. Po solidnej kolacji ruszamy do supermarketu Kaufland na ostatnie zakupy i wracamy na dworzec główny. Stąd wyruszymy w drogę nocnym pociągiem do Bazylei. Miasto to jest położone na granicy Niemiec i Szwajcarii. W naszym przedziale wagonu kuszetkowo-rowerowego wszystkie sześć łóżek jest zajętych. To nade mną zajmuje skośnooka dziewczyna, z której bagażu podczas szykowania się do snu co chwila wypadają jakieś przedmioty. Lądują one na moim łóżku, które znajduje się poniżej.
Dodaj komentarz